piątek, 3 grudnia 2010

i z powrotem w raju 19-25.11

Dotarlam w koncu do miejsca, w ktorym udalo mi sie osiasc na dluzej niz kilka dnia. A dokladnie na caly tydzien. Mieszkalysmy w osrdoku jak z obazka, male chatki, hamaki, stoliki, przy ktorych jedzac sniadanie patrzysz na ocean. Nalesniki z miodem, codzinnie swiezo wyciskany sok, omlety, salatki owocowe, a to wszystko w cenie pokoju. I byloby idelanie gdyby nie kruki, ktore od czasu do czasu podlatywaly do talerza i porywaly wszystko co sie na nim znajdowalalo. Nasz hotel znajdowal sie nad samym oceanem, takze wystarczylo wskoczyc w kostium wziac recznik i za trzy minuty czlowiek byl w wodzie. A plaza byla najbardziej niesamowita plaza na jakiej w zyciu bylam. Piasek wcale nie byl zloty, bialy czy jakis inny, a zupelnie czarny. Wlasciwie nawet ciezko bylo to nazwac piaskiem, to raczej mial, ktory po pierwszej kapieli miala wszedzie - na reczniku, we wlosach, kostiumie.

Wieczory uplywaly blogo przy milej muzyce, pysznym europejskim jedzeniu, rybach, swiezo zlowionych tak ppysznych i soczystych, jak nigdzie indziej na swiecie. I pinacolada ze swiezego soku anasowego i ze swiezym sokiem kokosowym. Po prostu raj :)

środa, 1 grudnia 2010

powrot w chmury Munnar 17/18.11

Po bardzo wczesnej pobudce i trzesacej podrozy autobusem dotarlysmy do jednego z najpiekniejszych miejsc w indiach. ak przynamniej twierdzi lonely planet. Munnar byl kolejnym miejscem i doweodem na to, ze hindusom brakuje kreatywnosci i pomyslu na stworzenie czegokolwiek. Takie miejsce w Europie z pewnoscia nie mogloby sie opedzic od turystow, a w Indiach, jak to w Indiach brud, smrod i ubostwo.

Munnar to chyba najpopularniejsze w Indiach miejsce dla milosnikow herbaty, wraz z moimi nowymi, polskimi towarzyszkami uczynilysmy go kolejnym celem naszej podrozy. Wjazd w gory to nie tylko temperatura bardziej znosna dla europejczykow, ale takze oblede widoki, tysiace hektarow prosniete herbacianymi krzakami, ktory pod wplywem slonca mienia sie na zielono niebieski kolor. Aby moc bardziej niecieszyc sie widokami i jeszcze zrobic kilka zdjec (to glowne dziewczynki) postanowilysmy zaszlec i wynajac na calyd zien taksowke, zamiast tluc sie w ajkiejs zorganizowanej wycieczce. Tym samym po raz kolejny w Indiach przekonalam sie, ze nawet jezeli zaplace wicej to nie znaczy to, ze usluga zostanie wykonana lepiej. Nasz kierowca niedosc, ze prawie nie mowil po angielsku, to jeszcze w swoim dziwnym dzikim jezyku probowal ustalac z nami jakies szczegoly wycieczki. Skoro nie mowil, to juz lepiej w ogole moglby sie nie odzywac i nie zaklocac nam podziwiania cudow natury :). Omowie, wiec program po kolei:

- muzeum herbaty - w lonleyu napisali, ze kiepskie, wiec postanowilysmy nie wchodzic, a w zamian za to nacieszyc sie innymi miejscami
- park narodowy - podczas 45 minut spedzonych w kolejce przesunelam sie o 5 metrow, kolejka miala z 50, wiec mozna sobie latwo policzyc po jakim czasie dostalybysmy sie do kasy, po godzinie stania zrezygnowalysmy i udalysmy sie do samochodu by kontynuowac podroz (warty napomkniecia jest fakt, ze bilet dla cudzoziemcow kosztuje 10 razy tyle co dla lokalsow, ale kiedy zapytalysmy, gdzie jest kolejka dla nas to popatrzyli na nas jak na idiotki i powiezilei, ze dla nas to przeciz tylko trzy dolary; chyba troche wiecej, ale niewazne)
- wodospady - w programie naszej wycieczki bylo kilka wodospadow, calkiem ladnych szkoda tylko, ze wodospad zazwyczaj, gdzies w polowie jest przeciety wstazka drogi, wiec ogladanie wodospadow w duzej mierze odbywa sie zza okien samochodu
- lasy kardamonowe i bambusowe - w sumie to bylo najbradziej interesujacym dla mnie punktem wycieczki, zwiedzanie lasu podobnie jak wodospadow odbylo sie z samochodu, okazalo sie, ze przez srodek lasu wiedzie droga, a sam las jest z obydowu strony otoczony plotem
- sanktuarium zycia dzikiego - tutaj spodziewalam sie jeleni, sloni i innej dziekije zwierzyny, ze zwierzat byl tylko roj wazek, a cale sankturaium to "zakaz wstepu do lasu" i jakis smieszny budyneczek, w ktorym jest muzeum, ktore rownie dobrze mozna obejrzec na zdjeciach, ktore stoja na slupie przed nim

Zrozpaczone nasza wspaniala przygoda postanowilysmy jednak obejrzec muzeum hebaty i to byla chyba najlepsza czesc calej wycieczki. Pomijajac oczywisc ie obledne widoki na okolo i fakt, ze samodzielnie zbieralam herbate uzywajac do tego jakiegos smiesznego urzadzenia. Oczywiscie zbeiranie herbaty nie bylo bardzo za darmo. Panie same sobie wyplacicly honorarium z mojej torebki w czekoladowych ciastkch, ktore mialy stanowic prowaiant na caly dzien (jedna z Pan podeszla i zaczela pokazywac na moja torebke, potem ja sobie sama otworzyla - nie za bardzo wiedzialam o co jej chodzi, wiec pozwolilam- i wyjela ciastko, jak zobaczyly to jej koleznaki to oblazly mnie ze wszystkich stron, postanowilam, wiec po prostu oddac jednej z nich cala paczke ciastek i niech sobie walcza miedzy soba bez mojego udzialu).

W zaglebiu herbacianym wybor herbaty jest niewiele wiekszy niz w Chittoor, a zdecydowanie mniejszy niz w Polsce zlapalam wiec tylko paczke zielonej harbaty i imbirowa oraz czekoladowa kawe i na tym sie herbaciana przygoda skonczyla. Problem z herbata polega na tym, ze oni nie maja herbaty lisciastej, a jedynie cos co nazywa sie kurz albo pyl i moim zdaniem nie za bardzo nadaje sie do picia.

Najwieksza zaleta calego Munnaru bylo to, ze wlasciciel mila zimne piwo w lodowce i bylo to najtansze piwo jakie pilam w Indiach.

poniedziałek, 29 listopada 2010

umierajac ... Chittoor 29.11

... z nudow. Zanim uzupelnie kolejne historie z wakacji co wcale nie jest takie latwe (znowu zabrali nam komputer) przekopiuje cos co niedawno odkrylam na fejsbuku. I co odkrylam u siebie, po dwoch miesiacach nieobecnosci w domu i cywilizowanym swiecie. Chcialabym pojsc na micure bez strachu ze cazki do paznokci beda brudne i zlapie jakiegos syfa. Chcialabym pojsc do sklepu i kupic normalna sukienke bez miliona oczu wgapionych we mnie i ludzi czekajacych na to, ze sprzedac mi jak najwiecej. Chcialabym sie przejechac samochodem bez wszechobecnych klaskonow. Chcialabym pojsc na impreze i napic sie, duzo, a przynajmniej tyle na ile mam ochote bez pelnych wyrzutu i zdziwienia spojrzen, bo jestem jedyna kobieta, ktora kiedykoliwek byla i bedzie w tym obskornym bardze. Marze o tym, zeby zrobic porzadny makijaz, ktory nie rozplynie sie od goraca zaraz piec minut po wyjsciu z domu. Pragne pojsc do kina, nie musi to byc mezczyzna, byle bialy i mowiacy w jakims ludzkim jezyku. A ponad wszystko chcialbym byc w domu z ludzmi, o ktorych nigdy nie zapomnialam. Koniec mojego pobytu zbliza sie wielkimi krokami im blizej tym szybciej mija czas. I sumie nie wiemczy sie cieszyc, ze za chwile juz bede z tymi wszystkimi, za ktorymi tak tesknie, czy tez moze palakac, bo pomimo tych wszytkich rzeczy chyba bede troche tesknic za moimi Indiami. Za Vijji, ktora co chwila podsuwa nam pod nos jakies pysznosci, za tarasem na dachu, za psem, ktory jest prawie tak cudowny jak moje psy, za Brytolem, ktory wyjezdza jutro, za sloncem i moja piekna oplaneizna, pierwsza od kilku lat.

To sie rozpisalm, a pod spodem to co mnie notchnelo:)

Ktoś powiedział, że mój cel życia jest próżny. Żyję dla sukienek Gucciego. Żyję dla Cosmopolitanów. Żyję dla tych kilku zer na koncie. Żyję dla przystojnych chłopców i ich Lexusów. Żyję dla nocy, których nie pamiętam, z ludźmi, których nigdy nie zapomnę. Ż...yję dla samej chęci życia i brania z niego jak najwięcej. Żyję na złość tym wszystkim zawistnym sukom, których marzeniem jest bym zniknęła. Żyję dla manicure , pedicure , make-up'u i stylu. Żyję, dlatego, że kocham to życie, które jest dla mnie najlepszym prefektem. Żyję też dla tego co się jeszcze nie wydarzyło i tego co mnie czeka... I jeżeli to czyni moje życie próżnym... To chcę aby właśnie takim było.

sobota, 27 listopada 2010

and his permanent adress - Cherai Beach 16.11

Moze nie tak do konca wyobrazalm sobie rajska plaze, ale jednak cos w tym bylo. Moze fakt, ze to moja pierwsz kapiel prawie w oceanie, co prawda bylo to morze arabskie, ale kto wie, gdzie jest dokladnie granica miedzy oceanem a morzem. Pogoda, przynajmniej przez pol dnia byla nisamowita, wiec pierwszy raz w Indiach zostalam poparzona przez slonce. A drugie pol dnia spedzilysmy w knajpie popijajac zimne piwko. Czego chciec wiecej. Moze tylko tego, zeby deszcze nie padal. Ale coz zrobic w koncu mamy srodek pory deszczowej, a deszcz pewnie jest lepszy niz slonce, ktore prazy niemilosiernie od rana do nocy.

god's own country - Kochi 14/15.11.2010

Ostatecznie przkroczylismy nasza upragniona granice z Kerala. Po wyruszeniu z Coimbatore swiat zaczal wygladac coraz lepiej, by ostatecznie po dojechaniu do Ernakulam - naszego miasta doceloweg - znowy zaminic sie we wszechogarniajacy balagan. Dziury w drogach wiesze niz gdziekolwiek, ale za to zauwazylismy rzecz niesamowita, a mianowicie swiatla. Ponadto gdy swiatlo bylo czerwone samochody staly, ruszaly dopiero na zielonym. Zaczelam sie zastanawiac, czy moze ten pociag, ktory nas przywiozl, nie byl jakims magicznym pocigaiem i moze przniosl nas w jakis niesamowity sposob do Europy. Jednak tak jak pisalam poza swiatlami i przesgtrzeganiem zasad rucho drogowego nic sie w naszym upragnonym raju nie zmienilo.

Zeby dostac sie do naszego osoatecznego celu wedrowki - do fortu Kochi musielismy jeszcze przedsotac sie promem. Kochi jest polozone na kilku wyspach co sparwia, ze komunikacja wodna jest tu bardzo ppularna. Na przystani promowej ktos krzyknal "welcome to paradise". Mialam ochote zasmiac sie jemu w twarz, bo wcale nie tak wyobrazalam sobie raj. Po dostaniu sie do Frotu Kochi i po dlugich dyskusjach na temat tego jak sie dostac do celu (caly problam polega na tym, ze jezeli cos nazywa sie fortem to wyobrazalm sobie, ze bedzie to jakis fort lub przynajmniej jego riuny, fort Kochi jest natomiast tylko wyspa i ciezko nam bylo to na pocztaku zrozumiec i prosilismy wszystkich, zeby zawiezli nas do fortu) chyba rzeczywiscie wyladowa.lismy w raju. Uliczka pelna turytow, sklepiki z indyjskimi ubraniami dla europejczykow, bizuteria, szaliki, a to dlaczego zupelnie starcilam glowe w tym miejscu to przeurocze kanjpki w stylu warszawskich samych fusow, cafe fajki. Piwo w barach (chyba drinki to juz bylaby przesada).

Najwiksza niespodzianka w Kochi byly dwie Polskie, a co jeszcze lepsze warszawskie podrozniki. Dziewczyny towarzyszyly mi juz do konca mojej podrozy. W Kochi wybralismy sie jeszcze na upragnione Bcakwaters, ktore w sumie niczym wspanialym nie byly. Dzieki temu uda nam sie uniknac Alapuzy i prosto z pol herbaciamych wykonamy skok do oceanu.

niedziela, 14 listopada 2010

z glowa w chmurach - ooty 12/13.11

Chyba zaponialam, ze juz 11 miesiac mamy i poprzednie psoty opatrzalam caly czas jako pazdziernik, ale nic to :). Rozpoczelismy, wiec nasze spontaniczne wakacje. Pierwsze miejsce, jak wszyscy wraz z lonley planet przekonywali, to mial byc cudowny kurorcik w gorach. W gorach rzeczywiscie byl, cudowny raczej nie. W Mysore bylismy tak zmeczeni, ze jakos nie zwracalismy juz uwagi na to, ze autobus kosztuje 3razy tyle co powinien i ze wcale nie jedzie duzo krocej niz normalny publiczny autobus. Zaplaciclismy po 250rupii za podroz do Ooty, ktora jak sie potem okazalo, byla wycieczka dla bogatych indyjskich turystow. Znaczy, ze w Indiach nawet jesli zaplacisz odpowiednio duzo, nie masz gwarancji, ze dostaniesz sie tam gdzie chcesz i kiedy chcesz. Jedyna zaleta tej wycieczki byl przejazd przez dzungle. Malpy skakaly po drzewach, a slon bral kapiel w pobliskiej rzece. Oprocz tego nic specjalnego w tej dzungli nie bylo. W samym Ooty poplywalismy rowerem wodnym po sztucznym jeziorze i to tyle atrakcji. No moze jeszcze jedna byl naprAwde pyszny obiad. W nocy pomimo mojego nowego, podobno cieplego spiwora, prawie zamarzlam. Jednak zima w Indiach potrafi byc byc naprawde zimna. Z samego rana nastepnego dnia zwinelismy sie z Ooty i byla to chyba najpiekniejsza podoz autobusem jakiej kiedykolwiek doswiadczylam. Jechalismy przez chmury i ponad chmurami. Z okna autobusu obserwowalam tylko obloczki przesuwajace sie ponizej nas. Poza pieknymi widokami mialam rowniez mdlosci widzac odleglosc dzielaca mnie od przepasci. W autobusach nie ma drzwi, wiec mialam wrazenie, ze przy gwaltowniejszym hamowaniu poprostu wylece wprost na herbaciane pola rozciagajace sie kilkaset metrow w dol.

czwartek, 11 listopada 2010

wakacje

Magiczna 50 juz minela. Ciekawa jestem ile osob, przeczytalo wszystkie 50 postow i czy uda mi sie kiedys dobrnac do setki :).

Poniewaz szkola nie chce nas juz wiecej z powodow roznych. Glownym jest upierwdliwy wlascicile i fakt, ze Golden Bells ma niecale dwa miesiace, zeby sie przeniesc do jakiego sinnego miejsca, ktorego oczywiscie nie ma. Skutkiem tego moze byc calkowite zamkniecie szkoly. No, ale wciaz mamy nadzieje, ze moze jeszcze cos sie zmieni.

Wiec, poniewaz szkola juz nas nie chce zabieram Brytola na wakacje albo tez on zabiera mnie. Poniewaz rezerwacja pociagu na nastepny dzien, szczegolnie w poludniowych Indiach, jest prawie niemozliwa, znalezlismy pociag, ktory jedzie prawie tam gdzie chcemy na dzisiejszy wieczor. Brytol, wiec niewiele myslac zarezerwowal sleepera, czyli najtansza klase - tylko tu byly dostepne miejsca. Mamy wiec zamiar sie napic i przespac cala noc otoczeni sprzedawcami zabawek, herbaty,ogorkow z sosem do wyboru, naszyjnikow, lancuchow i wszystkich innych smieci dosteonych w pociagu. Juz sie nie moge doczekac. Najpierw gory - Ooty, potem wybrzez Kochi, potem znowu gory - Munnar, Backwaters w Kerali, poludniowy przyladek w Indiach i zobaczymy co dalej.