Dla niewtajemniczonych krótkie wyjaśnienie na początek: plac Dam to miejsce gdzie znajduje się Pałac Królewski, damn - to po angielsku cholera. Dlaczego tak? Poczytajcie.
Dzisiejszego offa po dostatecznym odespaniu wczorajszej imprezy postanowiłam spożytkować na zakupy. oczywiście przed wyjazdem obiecałam sobie, że będę oszczędzać i nie wydawać pieniędzy na bzdury. Chciałam tylko kupić szorty i sojowe jedzenie dla mojej siostry - czy wiecie, że można tu kupić nie tylko sojowy majonez lub jeśli ktoś woli ryżowy, ale także bitą śmietanę sojową w spraju oraz białą czekoladę sojową lub z mleka ryżowego? Jednak każdy kto zna mnie trochę lepiej niż ja siebie samą wiedział, że oszczędzanie szybko się skończy. Ruszyłam, więc trochę kartę kredytową i kupiłam spódnicę, a potem jeszcze crocsy, bo przecież nie mam klapek na plaże, a 10 euro za takie buty to naprawdę niewiele. Siostrze na kupiłam wszystkiego sojowego i zostawiłam sobie 5 euro na czarną godzinę.
Sklepowa ulica w Amsterdamie jest przecięta w połowie placem Dam. Pierwszy raz kiedy tam byłam w ogóle nie zorientowałam się, gdzie jestem. Dopiero po odczytaniu 3 tabliczek jasno stwierdzających, że znajduję się na placu Dam uwierzyłam. Pałac ogólnie jest brzydki, teraz jednak znajduje się w remoncie i jest cały zasłonięty rusztowaniami, więc wygląda trochę lepiej. Reasumując, biorąc pod uwagę nawet moją wielką miłość do miasta Amsterdamu, mając do wyboru moje warszawskie mieszkanko i Pałac Królewski wybieram Warszawę. Plac Dam powinien być najbardziej reprezentacyjnym miejscem w stolicy, więc sporo się tam dzieje. Dzisiaj na obszarze mniej więcej wielkości warszawskiego rynku spokojnie stali obok siebie Batman, Spiderman, Goryl oraz dwa trupy. A dzieciaki chodziły od jednego do drugiego i pstrykały sobie fotki. Poza popisami żonglerki, jeżdżenia na monocyklu, robienia z siebie idioty, klaskanie uszami i innymi atrakcjami można było też spotkać dwie nawiedzone panie chodzące w tą i z powrotem z plakatami Jezus Alleluja i pięknie nucące takąż piosenkę. Potem pojawiła się grupa turystów, sądzę, że niemieckich, bo było tam dużo Turków i starych ludzi. Polskich emerytów nie stać na wakacje w Amsterdamie. Przeniosłam się, więc w miejsce bardziej odpowiadające moim zainteresowaniom w okolicach muzeów i wygrzewałam się na słońcu przy basenie.
A teraz... Dopiero co przyjechałam, a już się pakuję. Jutro nad morze.
sobota, 24 lipca 2010
party time
Niniejszym ogłaszam, że mam za sobą pierwszą poważną imprezę dla dorosłych ludzi w Amsterdamie. Oczywiście nic nie zastąpi naszej ukochanej Organzy, ale Amsterdamskie kluby też całkiem dają radę. Ponadto wiem już jak się dostać do domu za pomocą nocnego autobusu. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności miał kto mi pokazać, gdzie jeździ kiedy nie jeździ tam gdzie powinien. Do dosyć powszechna właściwość amsterdamskich środków komunikacji: jeżeli jest napisane, że tramwaj/autobus zatrzymuje się na danym przystanku to jedyne co jest pewne to to, że się tam nie zatrzyma, więc swój krąg poszukiwań z 10001 przystanków w mieście zawęziłam do 1000. Zawsze to o jeden mniej.
Muzyka w klubie taka, że nigdy nie sądziłam, że się przy niej będę bawić. Za to ludzie wspaniali i zrekompensowało wszystkie niedogodności. Ponieważ jest tu dużo ludzi o ciemniejszym ubarwieniu skóry nie trzeba się za bardzo martwić o alkohol, bo zazwyczaj znajdzie się ktoś, kto chętnie go przyniesie. A miasto nocą - po prostu bajka. Zakochuję się, więc w Amsterdamie coraz bardziej i co jakiś czas mi przemyka taka myśl, czy by tu nie zostać na dłużej:). Aż mi szkoda teraz do Polski wyjeżdżam, bo znowu będę miała trzytygodniowy imprezowy odwyk :(.
Muzyka w klubie taka, że nigdy nie sądziłam, że się przy niej będę bawić. Za to ludzie wspaniali i zrekompensowało wszystkie niedogodności. Ponieważ jest tu dużo ludzi o ciemniejszym ubarwieniu skóry nie trzeba się za bardzo martwić o alkohol, bo zazwyczaj znajdzie się ktoś, kto chętnie go przyniesie. A miasto nocą - po prostu bajka. Zakochuję się, więc w Amsterdamie coraz bardziej i co jakiś czas mi przemyka taka myśl, czy by tu nie zostać na dłużej:). Aż mi szkoda teraz do Polski wyjeżdżam, bo znowu będę miała trzytygodniowy imprezowy odwyk :(.
niedziela, 18 lipca 2010
nowomowa
Znajomość angielskiego, a dokładnie jego rozumienie, w bliźniaczy dialekcie idzie mi coraz lepiej. Oczywiście standardowe "nie Kamila", które towarzyszy zawsze i wszędzie, nieważne czy Kamila jest w pobliżu czy też nie, nieważne, czy chce im dać czekoladę czy nakarmić szpinakiem "nie Kamila" jest nam nieodłączne. Chyba, że w pobliżu nie ma rodziców, wtedy też mogę zmienić bliźniakom pieluchę, ubrać ich, a nawet przytulić. Także dzisiaj wysłałam mamę na górę, a tata, gdy wrócił z czyszczenia samochodu... no cóż, jemu też bardzo grzecznie po angielsku powiedziałam, że ma natychmiast iść na górę. Niestety nie dał się odesłać piętro wyżej, więc "nie Kamila"zaczęło się od początku. Z Gimblettami żyć nie umierać. Pan Jonathan znalazł mi wolontariat w Indiach, trochę mi nie do końca odpowiadały warunki, ale jest bardzo zaangażowany w wysłanie mnie na zachód, więc sam zaproponował, że będzie wypytywać i szukać czegoś dla mnie. Kochani ludzie :)
piątek, 16 lipca 2010
kolorowo
Dzisiejszy spacer zakończył się w jednym z najbardziej niezwykłych miejsc Amsterdamu. Wczoraj spacerując zobaczyłam resztki zamykającego się targu ze wszystkim, więc dziś postanowiłam zbadać sprawę, kiedy jeszcze cokolwiek można tam było kupić. Okazało się, że jest to sam środek muzułmańskiej dzielnicy, a tym samym muzułmański targ. Ludzie wszystkich nacji, rzeczy, które można było kupić niesamowite, był na przykład wielki sklep z najróżniejszymi materiałami na sari,. sklepy ze spodniami - alladynami, indyjskimi koszulami i wszystkim co tylko można sobie wymarzyć. Po przejrzeniu wszystkich możliwych pierdół i podjęciu decyzji "to na pewno kupię po wypłacie" poszłam zwiedzić kolejne muzeum. Nie za bardzo mam pomysł jak jego nazwę przetłumaczyć na polski, ale jest to najfajniejsze muzeum jakie w życiu widziałam. Chyba najlepiej pasowała by nazwa muzeum egzotyczne, chodząc po kolejnych piętrach odwiedza się różne kraje i kultury, jest bollywoodzkie kino, można posłuchać jak grają bhutańskie instrumenty, jest wielka wystawa związana z mundialem, no i coś co pokochałam najbardziej - opowiadanie historii. Na pierwszym piętrze jest ogromna część poświęcona bajkom podróżniczym. Pierwsza znich jest wyświetlana na suficie, a oglądający leży na ogromnym łózko - poduszce. Kolejna na wygodnych fotelach z umieszczonym wysoko podnóżkiem, kolejna bajka to teatr cieni i tak dalej. Miejsce cudowne, niestety wpadłam tam niedługo przed zamknięciem, więc już zastanawiam się, kiedy udać się na kolejną - tym razem całodzienna wizytę.
A teraz pożeramy ananasy - Wiola, niania, która pracuje tu na stałe wyjeżdża w niedziele, więc z muzułmańskiego targu przytargałam dwa ogromne ananasy na wieczorną ucztę przy winku.
A teraz pożeramy ananasy - Wiola, niania, która pracuje tu na stałe wyjeżdża w niedziele, więc z muzułmańskiego targu przytargałam dwa ogromne ananasy na wieczorną ucztę przy winku.
czwartek, 15 lipca 2010
zabawa w ciepło - zimno
Konformizm... tak chyba można nazwać używając fachowej terminologii moje dzisiejsze zachowanie. Jeśli źle mówię, wszyscy mądrzy magistrzy i nie tylko poprawcie :)
Odkąd przyjechałam do Amsterdamu dziś miałam okazję doświadczyć pierwszego chłodnego dnia w tym gorącym mieście. Wychodząc z domu na całodzienny spacer zabrałam, więc płaszcz i szalik. Ze względu na panującą niską temperaturę najpierw założyłam szalik potem płaszcz, niedługo po tym jak wyszłam z domu. Aby ponownie nie płacić 12 zł za butelkę wody poszłam do pobliskiego centrum handlowego po coś do picia i kawałek czekolady. A w środku niespodzianka... dzieciaki latają w letnich sukienkach, dorośli również na letnio i dodatkowo w sandałach ... i zrobiło mi się głupio, że ja tu w tym moim płaszczu i szaliku gnam przed siebie. Postanowiłam się, więc rozebrać. Może moje ubranie do końca letnie nie było, ale na pewno nie było też zimowe. I tak też marznąc poszłam do tramwaju. Oczywiście osoby, które są już bardziej z Holandią obyte ostrzegały mnie, że tutaj ludzie nawet jak jest 15 stopni to znaczy, że właśnie mamy środek lata, ale nie wzięłam tego za bardzo na poważnie. Także dziś chodziłam i marzłam po Amsterdamie.
A sam spacer był cudowny poszłam w dalekie nikomu nieznane rejony, oglądałam bazary i pchle targi i jak to zwykle bywa skończyłam dzień prawdziwym holenderskim przysmakiem - frytkami. A na wieczór kupiłam butelkę wina, bo uznałam, że się odzwyczaję i później będzie źle.
Łażąc tu i ówdzie, zupełnie przypadkiem trafiłam w sam środek dzielnicy czerwonych latarni. A tam wybierać, przebierać i brać, albo w jakiejś innej kolejności. Widok jak w centrum handlowym, na wystawach można znaleźć wszystko, co komu pasuje - murzynkę lub białą, grubszą czy chudszą, włosy rude lub blond. Do wyboru do koloru. Na temat moich wcześniejszych prób odnalezienia centrum amsterdamskiego burdelu rozwiałam z Fredzią - Holenderką, która sprząta u nas w domu:
K: Wczoraj poszłam do dzielnicy czerwonych latarni, bo chciałam ją obejrzeć po zmierzchu, ale jak się okazało, udało mi się dotrzeć do domu i zmierzchu jeszcze nie było
F: A co pieniędzy potrzebujesz :)?
Póki co pieniędzy nie potrzebuję, ale w moim ukochanym sklepie pojawia się już nowa kolekcja, więc dodatkowe fundusze mogą się okazać przydatne, bo jak do tej pory nikt z moich czytaczy nie pofatygował się o wpłatę na moje konto. Przecież mówią, że żadna praca nie hańbi :P.
Pomimo wielu plusów samotnego włóczenia się po mieście jest jeden, bardzo znaczący minus - nie ma kto robić mi zdjęć, więc Kochani we wrześniu serdecznie zapraszam do Amsterdamu.
Ago - mojej koszulki nie oddam, jest najwspanialsza na świecie :).
Odkąd przyjechałam do Amsterdamu dziś miałam okazję doświadczyć pierwszego chłodnego dnia w tym gorącym mieście. Wychodząc z domu na całodzienny spacer zabrałam, więc płaszcz i szalik. Ze względu na panującą niską temperaturę najpierw założyłam szalik potem płaszcz, niedługo po tym jak wyszłam z domu. Aby ponownie nie płacić 12 zł za butelkę wody poszłam do pobliskiego centrum handlowego po coś do picia i kawałek czekolady. A w środku niespodzianka... dzieciaki latają w letnich sukienkach, dorośli również na letnio i dodatkowo w sandałach ... i zrobiło mi się głupio, że ja tu w tym moim płaszczu i szaliku gnam przed siebie. Postanowiłam się, więc rozebrać. Może moje ubranie do końca letnie nie było, ale na pewno nie było też zimowe. I tak też marznąc poszłam do tramwaju. Oczywiście osoby, które są już bardziej z Holandią obyte ostrzegały mnie, że tutaj ludzie nawet jak jest 15 stopni to znaczy, że właśnie mamy środek lata, ale nie wzięłam tego za bardzo na poważnie. Także dziś chodziłam i marzłam po Amsterdamie.
A sam spacer był cudowny poszłam w dalekie nikomu nieznane rejony, oglądałam bazary i pchle targi i jak to zwykle bywa skończyłam dzień prawdziwym holenderskim przysmakiem - frytkami. A na wieczór kupiłam butelkę wina, bo uznałam, że się odzwyczaję i później będzie źle.
Łażąc tu i ówdzie, zupełnie przypadkiem trafiłam w sam środek dzielnicy czerwonych latarni. A tam wybierać, przebierać i brać, albo w jakiejś innej kolejności. Widok jak w centrum handlowym, na wystawach można znaleźć wszystko, co komu pasuje - murzynkę lub białą, grubszą czy chudszą, włosy rude lub blond. Do wyboru do koloru. Na temat moich wcześniejszych prób odnalezienia centrum amsterdamskiego burdelu rozwiałam z Fredzią - Holenderką, która sprząta u nas w domu:
K: Wczoraj poszłam do dzielnicy czerwonych latarni, bo chciałam ją obejrzeć po zmierzchu, ale jak się okazało, udało mi się dotrzeć do domu i zmierzchu jeszcze nie było
F: A co pieniędzy potrzebujesz :)?
Póki co pieniędzy nie potrzebuję, ale w moim ukochanym sklepie pojawia się już nowa kolekcja, więc dodatkowe fundusze mogą się okazać przydatne, bo jak do tej pory nikt z moich czytaczy nie pofatygował się o wpłatę na moje konto. Przecież mówią, że żadna praca nie hańbi :P.
Pomimo wielu plusów samotnego włóczenia się po mieście jest jeden, bardzo znaczący minus - nie ma kto robić mi zdjęć, więc Kochani we wrześniu serdecznie zapraszam do Amsterdamu.
Ago - mojej koszulki nie oddam, jest najwspanialsza na świecie :).
poniedziałek, 12 lipca 2010
pomarańczowiej
Byłam, widziałam...
Oglądanie meczu, jeżeli w ogóle można nazwać to oglądaniem, bo tłum był taki, że nic nie było widać, było jednym z najbardziej niesamowitych przeżyć w moim życiu. Nigdy wcześniej nie byłam na tak wielkiej imprezie, nasze warszawskie juwenalia mogą się schować. Na ogromnym placu były setki, a pewnie nawet tysiące ludzi. Oczywiście moich couchsurferów nie znalazłam, ale to może nawet i lepiej. Na museumplein - miejsce, gdzie był wyświetlany mecz - byłam około 2 i już wtedy było pełno, a kolejni fani nadciągali zewsząd. Przed muzeum van Gogha spotkałam kilku Węgrów zakochanych w polskiej piłce - Jeszy Dudek i Smolarek :). Sam mecz spędziłam w towarzystwie Szwajcarów, którzy przyjechali tylko na jedną noc zobaczyć Holendrów. Szalona i niesamowita rodzina :). Ciężko to wszystko opisać - trzeba przeżyć :). Po meczu były palny na dalsze oblewanie i świętowanie tak miło rozpoczętego wieczoru, ale okazało się, że wszystkie tramwaje i autobusy mają zmeinioną trasę, a żaden z miliona stojących tam policjantów nie był w stanie mi powiedzieć, gdzie teraz przebiega ich trasa. Także nieźle spanikowana byłam zmuszona pożegnać moich szwajcarskich przyjaciół. Po 40 minutach drogi wzdłuż linii tramwajowej numer pięć na horyzoncie wypatrzyłam mój ukochany tramwaj. Oczywiście nogi bolały mnie potwornie, bo cały dzień spędziłam włócząc się po Amsterdamie, a i w czasie meczu nie dane mi było usiąść. Amstelveen -dzielnica, w której mieszkam jest kawałek od Amsterdamu, coś takiego jak Tarchomin, więc z bolącymi nogami nie uśmiechało mi się wracać na piechotę, a taksówki jak są potrzebne to ich oczywiście nie ma.
Miałam też silne postanowienie, że nie kupię specjalnie na tą okazję koszulki pomarańczowej, którą założę raz w życiu, ale chodząc po Amsterdamie ubrana nie na pomarańczowo czułam się nieco dziwnie, więc mam piękną koszulkę i love netherlands... do spania :).
Oglądanie meczu, jeżeli w ogóle można nazwać to oglądaniem, bo tłum był taki, że nic nie było widać, było jednym z najbardziej niesamowitych przeżyć w moim życiu. Nigdy wcześniej nie byłam na tak wielkiej imprezie, nasze warszawskie juwenalia mogą się schować. Na ogromnym placu były setki, a pewnie nawet tysiące ludzi. Oczywiście moich couchsurferów nie znalazłam, ale to może nawet i lepiej. Na museumplein - miejsce, gdzie był wyświetlany mecz - byłam około 2 i już wtedy było pełno, a kolejni fani nadciągali zewsząd. Przed muzeum van Gogha spotkałam kilku Węgrów zakochanych w polskiej piłce - Jeszy Dudek i Smolarek :). Sam mecz spędziłam w towarzystwie Szwajcarów, którzy przyjechali tylko na jedną noc zobaczyć Holendrów. Szalona i niesamowita rodzina :). Ciężko to wszystko opisać - trzeba przeżyć :). Po meczu były palny na dalsze oblewanie i świętowanie tak miło rozpoczętego wieczoru, ale okazało się, że wszystkie tramwaje i autobusy mają zmeinioną trasę, a żaden z miliona stojących tam policjantów nie był w stanie mi powiedzieć, gdzie teraz przebiega ich trasa. Także nieźle spanikowana byłam zmuszona pożegnać moich szwajcarskich przyjaciół. Po 40 minutach drogi wzdłuż linii tramwajowej numer pięć na horyzoncie wypatrzyłam mój ukochany tramwaj. Oczywiście nogi bolały mnie potwornie, bo cały dzień spędziłam włócząc się po Amsterdamie, a i w czasie meczu nie dane mi było usiąść. Amstelveen -dzielnica, w której mieszkam jest kawałek od Amsterdamu, coś takiego jak Tarchomin, więc z bolącymi nogami nie uśmiechało mi się wracać na piechotę, a taksówki jak są potrzebne to ich oczywiście nie ma.
Miałam też silne postanowienie, że nie kupię specjalnie na tą okazję koszulki pomarańczowej, którą założę raz w życiu, ale chodząc po Amsterdamie ubrana nie na pomarańczowo czułam się nieco dziwnie, więc mam piękną koszulkę i love netherlands... do spania :).
sobota, 10 lipca 2010
Majkel
Napiszę coś jeszcze o Majkelu. Jak będzie bardziej sławny może rzuci się z euro albo dwa na moją sukienkę. Jak na razie nie odnotowałam żadnych wpłat na koncie.
Jutro mecz, Jonathan- Tata bardo zaangażował się w moje jutrzejsze wyjście. Dostałam torbę - lodówkę i otwieracz do piwa. Także idę w pełni przygotowana na jutrzejsze spotkanie z couchsurferami. W alkohol trzeba zaopatrzyć się oczywiście odpowiednio wcześniej. Na forum Amsterdamski na CS czytałam, że we wtorek w supermarkecie niedaleko miejsca, gdzie transmitują mecz, nie można było kupić ani jednej puszki, a i namioty w których podają ziemne piwko są tak oblegane, że raczej nie ma co marzyć, aby schłodzić się w ten sposób. CS nie zawiódł i znalazłam sobie towarzystwo na jutrzejsze spotkanie. W temacie meczu - ciekawy dialog przy obiedzie:
- Myślisz, że ten mecz będzie transmitowany na telebimach?
- No na żywo raczej go nie zagrają...
Jutro mecz, Jonathan- Tata bardo zaangażował się w moje jutrzejsze wyjście. Dostałam torbę - lodówkę i otwieracz do piwa. Także idę w pełni przygotowana na jutrzejsze spotkanie z couchsurferami. W alkohol trzeba zaopatrzyć się oczywiście odpowiednio wcześniej. Na forum Amsterdamski na CS czytałam, że we wtorek w supermarkecie niedaleko miejsca, gdzie transmitują mecz, nie można było kupić ani jednej puszki, a i namioty w których podają ziemne piwko są tak oblegane, że raczej nie ma co marzyć, aby schłodzić się w ten sposób. CS nie zawiódł i znalazłam sobie towarzystwo na jutrzejsze spotkanie. W temacie meczu - ciekawy dialog przy obiedzie:
- Myślisz, że ten mecz będzie transmitowany na telebimach?
- No na żywo raczej go nie zagrają...
czwartek, 8 lipca 2010
Amsterdam - tym razem w realu
No i w końcu udało mi się dotrzeć do Amsterdamu i spędzić w nim trochę więcej czasu. Miałam ogromną chęć zwiedzenia dzielnicy czerwonych latarni po zmroku, ale niestety nie było mi to dane. Jest prawie 23, a za oknem wciąż zmroku nie widać, no może widać, ale niewiele. Zjadłam Majkelowe ciasteczka - rewelacyjne. Postanowiłam też spróbować narodowej potrawy Holendrów - frytek, powinny być z majonezem, ja odważyłam się tylko na ketchup.
Odnalazłam dziś też pewien sklep, a w nim moją wymarzoną sukienkę. Jeżeli ktoś mógłby mi dać euro lub też kilka lub też kilkanaście będę bardzo zobowiązana, szczególnie za tą ostatnią opcję. Kontakt na maila - podam numer konta do zrobienia przelewu.
EURO DO EURO I BĘDZIE BERŁO...
Odnalazłam dziś też pewien sklep, a w nim moją wymarzoną sukienkę. Jeżeli ktoś mógłby mi dać euro lub też kilka lub też kilkanaście będę bardzo zobowiązana, szczególnie za tą ostatnią opcję. Kontakt na maila - podam numer konta do zrobienia przelewu.
EURO DO EURO I BĘDZIE BERŁO...
środa, 7 lipca 2010
pomarańczowo
Dziś napisał do mnie Majkel, dokładnie skomentował mojego posta, znaczy to więc, że grono moich odbiorców się poszerza. Może kiedyś wydrukują to jako książkę?
Wczoraj oczywiście Holandię ogarnęło istne pomarańczowe szaleństwo po wygranym meczu. Od jakiegoś czasu w sklepach można kupić wszystko co ma związek z Mundialem. Pisząc wszystko ma to znaczenie dosłowne, gdyż ostatnio w łazience odkryłam papier toaletowy z pomarańczowymi napisami "Holandia do boju" lub coś w tym stylu. Pomyślałam nawet, że gdzieś zwinę jeden taki papier i kiedyś z pewnością będzie on wart bardzo dużo pieniędzy. Aha, nawet rolka w środku jest pomarańczowa. Także mistrzostwa to nie przelewki. Ze względu na jutrzejszego offa idę się zaopatrzyć w coś po pomarańczowego oraz zaczynam szukać towarzystwa na niedzielny finał. Jeśli macie kogoś znajomego w Amsterdamie chętnie skorzystam, jeśli nie pozostaje niezawodny couchsurfing.
Mecz udowodnił również jak bardzo szczelne są moje okna. Bardzo zdziwił mnie brak krzyków, trąbek, wuwuzeli i wszystkiego innego. Na szczęście w łązience okno pozostaje cały czas otwarte, więc w trakcie wieczornego prysznica miałam okazję poświętować z moimi "na - najbliższe - trzy - miesiące - rodakami".
Wczoraj oczywiście Holandię ogarnęło istne pomarańczowe szaleństwo po wygranym meczu. Od jakiegoś czasu w sklepach można kupić wszystko co ma związek z Mundialem. Pisząc wszystko ma to znaczenie dosłowne, gdyż ostatnio w łazience odkryłam papier toaletowy z pomarańczowymi napisami "Holandia do boju" lub coś w tym stylu. Pomyślałam nawet, że gdzieś zwinę jeden taki papier i kiedyś z pewnością będzie on wart bardzo dużo pieniędzy. Aha, nawet rolka w środku jest pomarańczowa. Także mistrzostwa to nie przelewki. Ze względu na jutrzejszego offa idę się zaopatrzyć w coś po pomarańczowego oraz zaczynam szukać towarzystwa na niedzielny finał. Jeśli macie kogoś znajomego w Amsterdamie chętnie skorzystam, jeśli nie pozostaje niezawodny couchsurfing.
Mecz udowodnił również jak bardzo szczelne są moje okna. Bardzo zdziwił mnie brak krzyków, trąbek, wuwuzeli i wszystkiego innego. Na szczęście w łązience okno pozostaje cały czas otwarte, więc w trakcie wieczornego prysznica miałam okazję poświętować z moimi "na - najbliższe - trzy - miesiące - rodakami".
wtorek, 6 lipca 2010
i co jeszcze...
Po kaszlu, katarze spuchniętym gardle, przyszedł czas na kolejny etap wymiany zarazków polsko - amsterdamskiej tzn. zapalenie spojówek. Dlatego też wczoraj nie pisałam, bo nic nie widziałam. Także teambuilding odbywający się w moim organizmie działa jak należy :). Może nawet narodzą się małe polsko - holenderskie wiruski? Na szczęście moja niezawodna rodzinka poczęstowała mnie kroplami z antybiotykiem, więc WIDZĘ.
Aby po świętować moją widoczność wybrałam się dziś na zakupy, czy też raczej oglądanie sklepów. W sklepach nic nie ma w przecenie, a jak jest to nie ma przeceny. Tak czy inaczej wychodzi na to, że nie ma nic co mogłabym lub też chciałabym kupić. Tyle, idę oglądać mecz Holandia - coś tam. Jak wygrają może będę miała kolejnego offa pod warunkiem, że dzieci docenią wysiłek sowich rodaków:).
Aby po świętować moją widoczność wybrałam się dziś na zakupy, czy też raczej oglądanie sklepów. W sklepach nic nie ma w przecenie, a jak jest to nie ma przeceny. Tak czy inaczej wychodzi na to, że nie ma nic co mogłabym lub też chciałabym kupić. Tyle, idę oglądać mecz Holandia - coś tam. Jak wygrają może będę miała kolejnego offa pod warunkiem, że dzieci docenią wysiłek sowich rodaków:).
niedziela, 4 lipca 2010
pierwszy sapcer po Amsterdamie
... skończył się oglądaniem najważniejszych zabytków w Internecie. Odkąd przyjechałam cały czas smarkam, a dziś poziom gilów osiągnął swój punkt krytyczny. Tak więc z niewielkiego przeziębienia przywiezionego z Polski mam amsterdamską grypę. Nowe międzykulturowe doświadczenie - wymiana zarazków Polska - Holandia. Może kiedyś taką zorganizuję. Holenderskie zarazki niewiele się różnią od tych naszych. Jako człowiek o dużej tolerancji na różnorodność staram się zachować spokój, w czym pomagają mi 4 paracetamole.
Tak też mam za sobą pierwszego offa, a także pierwsze głosowanie poza granicami. Oczywiście z pierwszego spaceru po Amsterdamie przyniosłam też pewne pamiątki:
- butelkę wody za 3euro - dokładnie 2, 95 (czyli jakieś 12 zł) czego nie usprawiedliwia nawet fakt, że jej zawartość wynosiła 1,5 litra
- za kolejne 3 euro - a dokładnie 3.05 zakupiłam w lidlu paczkę orzeszków w skorupce, takie jak lubimy z Podzielińską; oryginalne żelki Haribo, jogurt wiśniowy 0,5 litra oraz piernik.
Nasunęło mi to pewne przmyślenia - będę robić zakupy w Lidlu.
Warto też chyba wspomnieć, że woda była wodą zupełnie normalną, gazowaną. Kupioną co prawda w centrum Amsterdamu, ale nie w sklepie z pamiątkami. Napis nad sklepem głosił supermarket, co błędnie sugerowało, że powinno być tam taniej. Kolejną zmyłką przygotowaną dla biednej turystyki był Pakistańczyk wyłaniający się zza lady, oczywisty znak, że w miejscu tym drogo być nie może. A jednak... BACZNOŚĆ I UWAGA NA KAŻDYM KROKU!
I chyba nie będę się już przyznawać ile zapłaciłam za baterie do aparatu...
Tak też mam za sobą pierwszego offa, a także pierwsze głosowanie poza granicami. Oczywiście z pierwszego spaceru po Amsterdamie przyniosłam też pewne pamiątki:
- butelkę wody za 3euro - dokładnie 2, 95 (czyli jakieś 12 zł) czego nie usprawiedliwia nawet fakt, że jej zawartość wynosiła 1,5 litra
- za kolejne 3 euro - a dokładnie 3.05 zakupiłam w lidlu paczkę orzeszków w skorupce, takie jak lubimy z Podzielińską; oryginalne żelki Haribo, jogurt wiśniowy 0,5 litra oraz piernik.
Nasunęło mi to pewne przmyślenia - będę robić zakupy w Lidlu.
Warto też chyba wspomnieć, że woda była wodą zupełnie normalną, gazowaną. Kupioną co prawda w centrum Amsterdamu, ale nie w sklepie z pamiątkami. Napis nad sklepem głosił supermarket, co błędnie sugerowało, że powinno być tam taniej. Kolejną zmyłką przygotowaną dla biednej turystyki był Pakistańczyk wyłaniający się zza lady, oczywisty znak, że w miejscu tym drogo być nie może. A jednak... BACZNOŚĆ I UWAGA NA KAŻDYM KROKU!
I chyba nie będę się już przyznawać ile zapłaciłam za baterie do aparatu...
sobota, 3 lipca 2010
babki z piasku
Poznaję kolejne zakątki Amsterdamu, tym razem trafiłam do piaskownicy i tym samym uświadomiłam sobie, jak dawno temu zrobiłam swoją ostatnią babkę z piasku.
Jutro pierwszy dzień na prawdziwe zwiedzanie miasta, dotychczas jednak zbliżyłam się do Amsterdamu poprzez 5 przewodników. Miasto wydaje się być ciekawe, przewodniki są jednak jeszcze ciekawsze: w Amsterdamie można spotkać najlepszą w Europie indonezyjską kuchnię, być może jutro spróbuję.
I po raz kolejny wypomnę moim ukochanym przyjaciółkom. Kiedyś śmiałyście się, że młoda jestem. A w Amsterdamie w końcu to docenili, dla osób poniżej 24 roku życia jest karta upoważniająca do wstępu do wszystkich muzeów za 100 zł, dla starszych kosztuje dwa razy tyle. Tak więc cieszę się moją młodością w muzeum, a dorosłością w domu Polaka głosują c na Bronka :).
Jutro pierwszy dzień na prawdziwe zwiedzanie miasta, dotychczas jednak zbliżyłam się do Amsterdamu poprzez 5 przewodników. Miasto wydaje się być ciekawe, przewodniki są jednak jeszcze ciekawsze: w Amsterdamie można spotkać najlepszą w Europie indonezyjską kuchnię, być może jutro spróbuję.
I po raz kolejny wypomnę moim ukochanym przyjaciółkom. Kiedyś śmiałyście się, że młoda jestem. A w Amsterdamie w końcu to docenili, dla osób poniżej 24 roku życia jest karta upoważniająca do wstępu do wszystkich muzeów za 100 zł, dla starszych kosztuje dwa razy tyle. Tak więc cieszę się moją młodością w muzeum, a dorosłością w domu Polaka głosują c na Bronka :).
piątek, 2 lipca 2010
co słychać?
Dzisiaj moja siostra napisał do mnie "co słychać", w sumie dosyć często słyszę to pytanie, więc odpowiadam:
słychać głównie dzieci, w tej chwili również przyjemny szum klimatyzacji.
Z tą mieszanką językową maluchów, niedługo będę pewnie całkiem nieźle posługiwać się językiem holenderskim. Jeżeli ktoś chciałby się podzielić ze mną, co u niego/ niej słychać, chętnie posłucham, czy też raczej poczytam.
słychać głównie dzieci, w tej chwili również przyjemny szum klimatyzacji.
Z tą mieszanką językową maluchów, niedługo będę pewnie całkiem nieźle posługiwać się językiem holenderskim. Jeżeli ktoś chciałby się podzielić ze mną, co u niego/ niej słychać, chętnie posłucham, czy też raczej poczytam.
czwartek, 1 lipca 2010
Amsterdam
Przyjechałam... Mam pokój jak księżniczka, cały na biało, drewniane łóżko, lustro stojące w drewnianej ramie, dostałam również obrazek powitalny od Zosi. Dzieci nie uciekają ode mnie, nawet dały się nakarmić, więc wszystko idzie w dobrą stronę. Z dzisiejszej nocy pamiętam trzy prorocze sny.
1. starsza córka - Zosia wskoczyła rano do mnie do pokoju, żeby mnie obudzić
2. Pani Monika poczęstowała mnie melonem
3. a jej mąż siedział i szukał dla mnie hasła do wi - fi
ten ostatni się sprawdził i oto mam okazję napisać, a tym samym moje marzenia o odwyku od internetu poszły w las.
Lotnisko było tak wielkie, że się prawie na nim zgubiłam, potem nie mogłam znaleźć miejsca, gdzie wyplują mój bagaż. Porównując do Okęcia lotnisko jest 5 razy większe, więc i tak uważam, że nieźle z tego wybrnęłam.
1. starsza córka - Zosia wskoczyła rano do mnie do pokoju, żeby mnie obudzić
2. Pani Monika poczęstowała mnie melonem
3. a jej mąż siedział i szukał dla mnie hasła do wi - fi
ten ostatni się sprawdził i oto mam okazję napisać, a tym samym moje marzenia o odwyku od internetu poszły w las.
Lotnisko było tak wielkie, że się prawie na nim zgubiłam, potem nie mogłam znaleźć miejsca, gdzie wyplują mój bagaż. Porównując do Okęcia lotnisko jest 5 razy większe, więc i tak uważam, że nieźle z tego wybrnęłam.
krańce
Miałam napisać jeszcze przed wyjazdem, ale okazało się, że pakownie mnie przerosło :).
Na początku będzie o krańcach. Jeszcze w Polsce doświadczyłam kilku z nich. Osiągnęłam kraniec mojej cierpliwości stojąc w półgodzinnej kolejce w H&M, na kraniec bankructwa doprowadziły mnie zakupy w Rosmanie, był też kraniec ludzkiej głupoty i jeszcze kilka innych. Tutaj natomiast będzie o krańcach świata, gdziekolwiek one są.
Moje wrażenia z pakowania: kiedyś uciekł mi samolot, bo miałam nadbagaż. Tym razem miałam pięć kilo mniej, szkoda, że nie mogę ich przepisać na konto mojego powrotu po zakupach w Primarku :).
Na początku będzie o krańcach. Jeszcze w Polsce doświadczyłam kilku z nich. Osiągnęłam kraniec mojej cierpliwości stojąc w półgodzinnej kolejce w H&M, na kraniec bankructwa doprowadziły mnie zakupy w Rosmanie, był też kraniec ludzkiej głupoty i jeszcze kilka innych. Tutaj natomiast będzie o krańcach świata, gdziekolwiek one są.
Moje wrażenia z pakowania: kiedyś uciekł mi samolot, bo miałam nadbagaż. Tym razem miałam pięć kilo mniej, szkoda, że nie mogę ich przepisać na konto mojego powrotu po zakupach w Primarku :).
Subskrybuj:
Posty (Atom)