niedziela, 10 października 2010

jedzie pociag z daleka - Khajuraho 6/7/10

Indie dalej nie przestaja mnie zaskakiwac. Na jedyny bezposredni pociag w tygodniu z Agry do Khajuraho przyszlo mi czekac 8 godzin an dworcu. Na szczescie w mily towarzystwie polskiej ekipy, wiec nie bylo tak strasznie. Jednak 8 godzinne opoznienie daje w kosc. To jeszcze nic, bo do miejsca docelowego dotarlismy z opoznieniem 10 godzinnym. Od dzis juz nie narzekam na PKP. A poza tym na dworcu widzialm peiwrsze wielkie karaluchy wielkosci pol dloni, jaszczurki i cala mase innych sympatycznych robaczkow. Kolejne symptomy rzebywania w Indiach.

W Khajuraho trafiismy do naprawde slicznego miejsca. Hotel prawie jak europejski, troche robakow na podlodze, ale do tego sie przyzwyczailam. Wieczorem (wieczor zaczyna si tu bardzo szybko okolo 18 - 18.30 jest juz ciemno) nasz przewodnik zabrala nas na spacer po swiatyniach i sidzielismy sobie razem z Indusami opiekujacymi sie jedna ze swiatyn pijac czaj, zaprosili nas rowniez do skosztowania jedzenia psowieconego przez bostwo - sprobowalam, z brudnej reki i zyje.

Kolejny dzien od rana zaczelismy zwiedzanie swiatyn Kamasutry. Robia naprade niesamowite wrazenie. Zreszta jak cale Khajuraho. Jest to niewielka wioska, pelan przyjaznych ludzi. Naprawde uroczo, az zaluje, ze tylko jeden dzien tu zostajemy. Zakupilam juz pierwsze indyjskie spodnie, od ktorych zafarbowaly mi sandaly - no coz za jakosc trzeba placic :).

Kiedy spacerowalismy sobie po wiosce ciagnal sie za nami tlumek dzieciakow proszacych o dlugopisy. W tej kwesti zauwazylam, ze Indie przeszly ewolucje.

Kiedys dzieciaki biegaly proszac o "one rupii madame", a turysci aby dzieci nie rozpuszczac i nie uczyc zebrania zaczeli dawac cukierki. Ktos jednak wpadl na pomysl, ze jak sie daje cukierki to dzieciaki wtedy kojarza bialego czlowieka jedynie ze slodyczami. No to madrzy turysci waza teraz dlugopisy.

Po poludniu wyjazd do Varanasi. Podobno to najgorsze miasto w Indiach. Jazda jeepem do Satny uplynela przyjemnie i chlodno - nareszcie, bo tutejsze temperatury mnie wykanczaja. W pewnym moemenice chlusnela na nas struga deszczu, od tak sobie z nienacka.

Tutehsze koleje nadal nie przestaja mie zadziwiac. Krowy a dowrcach nie robia na mnie wrazenia, jednak nie wiem jak to jest mozliwe, ze dwa pociagi jadace w zupeie przeciwnych kierunkach maja ten sam numer i ta sama nazwe. Jak tylko zoabczylam, ze moj pseudopociag nadjezdza ruszylam biegiem przez kadke na drugi eron. Pokazuje straznikom kartke z numer i nazwa pociagu, a oni na to ... nic bo po angielsku oni nie rozumieja juz prawie wsiadalm do pociagu do Bombaju (a powinnam w drugim kierunku do varanasi) kiedy jakis przytomny czlowiek powiedzial mi w zrozumialym dla mnie jezyku, ze pociag ktorym jade owszem nazywa sie tak samo,ma taki sam numer, ale jedzie w przeciwnym kierunku. Dodam, ze zorzumienie nawet po angielsku pani z gosnika graniczy z cudem. Na szczescie do Varansi wyruszamy bez opoznienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz